wtorek, 5 maja 2009

Bluza powinna być obwisła, a nie obcisła




Jakaś siódma rano. Wychodzę z mieszkania z słuchawkami na uszach. Coś mi się chyba pomyliło, bo zamiast mojego discmana mam w kieszeni jakichś obciachowych jeansów mp.3, a na dodatek z tego mp.3 leci muzyka klasyczna. Nieważne. Idę na tramwaj. Idę. Idę. Patrzę, a tu na dachu sąsiedniego budynku siedzi facet. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to znam tą twarz. Tak, na pewno go skądś znam. Nie wiedzieć skąd na mojej szyi nagle dostrzegam lornetkę. A w plecaku mam cały zestaw małego globtrotera. Patrzę przez lornetkę. Na dachu siedzi Ariel Pink. Siedzi. Pomachałam do niego, on mi odmachnął, znów pomachałam, on zeskoczył z dachu. „Cześć”, „Cześć”. Idziemy na tramwaj - ja i Ariel.
Około południa. Jesteśmy w nieznanym mi miejscu, nigdy wcześniej tam nie byłam. On też nie. Ariel jest jakiś markotny. Zajada swój serek waniliowy, w sumie to mój serek waniliowy. Nagle się ożywił. O. Ja też się ożywiłam. Zaczynamy śpiewać LION IN A COMA. Jemu to wychodzi, mnie nie. My śpiewamy, śpiewa człowiek obok, nagle śpiewają wszyscy.
Już się ściemnia. Idziemy ulicą, idę ja, idzie Ariel i jeszcze ktoś. „Cześć”, „Cześć”, „Klaudia”, „Panda”. W tej chwili zaczęło do mnie docierać. Ja a obok Panda i Ariel, ja w moich, nie to nie są moje jeansy, i ja z moją, nie moją mp.3 wystającą z kieszeni, z której na dodatek teraz leci Radiohead.


Kate ponad rok temu miała sen pod tytułem „Pudzianowski w koszulce Terroromansu”, ale sorry, beat this!!!

Klaudia

2 komentarze: