piątek, 13 lutego 2009

Walk of with: Merriweather Post Pavilion


Bo z MPP nie chodzi o to, czy to rejony ósemkowe czy może siódemkowe, raczej o radość z słuchania, NO PRZECIEŻ.

Wstępniak za nami a zanim przejdziemy do konkretów trochę zabawy, dzieciaki:
Istnieje ścisły związek pomiędzy spożywaniem węglowodanów a poziomem serotoniny w mózgu, wiesz? Podejdź do swojej półki z płytami, weź Strawberry Jam. Włącz “For Reverend Green” i ustaw na repeat. Połóż się na kanapie i pomyśl o momentach ubiegłego roku, o tym co czeka Cię przyjemnego w nowym. Pozwól serotoninie działać! Ok., wiem, jestem pieprzoną czarodziejką.

Jest 2009, zaraz koniec dekady: And I have a question: ARE YOU ALSO FRIGHTENED?

Wszyscy czekali na tą płytę już nawet nie po cichu ale bardzo, bardzo głośno mimo, że to już 9 album Animali. Jeszcze rok temu wzruszaliśmy się przy Strawberry Jam, potem było Person Pitch, Water Curses i dwa koncerty w Polsce. Jeśli się nie kochało tych kolesi w maskach przed 2007 teraz się już tego nawet nie pamięta. A przecież Feels, Sung Tongs! Lecz dopiero teraz mamy zbiorowy orgazm i słuchanie MPP z ojcem i matką.

Zaczynamy “In the Flowers” dwie i pól minuty budowania napięcia, delikatnego śpiewu Aveya i wybuch: plemienne bębny połączone z żywiołowym synzetatorem i bassem, euforyczny strumień głosu pełnego tęsknoty. We could be dancing, no more missing you while I am gone, wszystko rozkwita i tańczy, jeśli gdzieś ta płyta osiąga 8.0, to właśnie w tym miejscu.

MY GIRLS, CZYLI DLACZEGO ANIMAL COLLECTIVE TO TERAZ TWÓJ ULUBIONY ZESPÓŁ

This is pop, yeah, yeah. Panda tu sobie pogrywa, jakby pochodził z Californi i co dzień surffował. Bass, hook w refrenie! Szalony electro pop. Śpiewa: I don't care for fancy things, chce tylko być szczęśliwym z żoną i córką, nawet w czterech ścianach, płacz dziecka, tętniąca krew w żyłach i jego dziewczyny - to wystarcza – urocze. (bo sposób na życia Pandy = mój sposób na życie) Ta piosenka zasługuje na te miliony odsłuchać w kółko. Tu zajebistość, tam zajebistość, wszędzie zajebistość. “I klawo.”
Jest też “Also Frightened”, rozmarzony, trochę psychodeliczny, dźwięczny flow Aveya i beaty Pandy. Zawrotów głowy można dostać w “Summertime Clothes”, bosz jakie ten utwór ma tępo! And I waaaaaant to walk around with you. Powtarzane w kółko! Rozmyte “Bluish”- to nie dzieje się tu i teraz, tylko poza czasem, shoegazowo, delikatne, pościelowe(też nie lubię tego słowa) Put on the dress that I like/ It makes me so crazy, though I can't say why. (heh Merritt). Na koniec dostajemy trochę ekstatycznych, tanecznych afro-beatów. Mowa oczywiście o “Lion in a Coma” i “Brother Sport”. So lets rock! “Open up your throat” i You've got so much inside, let it come right out. Perfekcyjne, znów momenty ósemkowe, na pewno. Jakby ktoś położył rękę na sercu.
Ciężko tu szukać takiego szaleństwa jakie serwuje nam choćby “Peacebone” na Strwaberry czy takiego klimatu jak ma Spirit. Ale na pewno MPP to dobry album, żeby przekonać się o tym, ile David, Noah, Brian i Josh mają do zaoferowania. Garściami wręcz trzeba z tego bogactwa czerpać.

Właściwie to Ania powinna pisać reckę AC, bo ma identyczne inicjały, ale cóż, ona napisała o Kate Perry, która ma takie same inicjały jak ja.

Kate

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz